28 sierpnia o 22-giej wybuchł strajk na mojej kopalni, to znaczy na „Manifeście Lipcowym”. Dlaczego zaczęło się to u nas? Otóż kopalnią władał dyrektor Duda (dziś go już nie ma), o którym szła fama, że ma mocne plecy i jeszcze lepsze układy „na górze”. Stąd pewnie wziął się jego bezkrytycyzm i pewność, że on tu jest Bogiem, jedynym panem życia i śmierci „brudnych podludzi”, czyli górników, którymi – podejrzewam – głęboko gardził. Charakter Dudy i jego stosunek do ludzi charakteryzuje taka jego wypowiedź na odprawie dozoru, gdy zwrócił się do zaopatrzeniowców:
– A zamówcie mi trzy wagony siana, żebym miał czym nakarmić tych moich osłów!
Oczywiście miał na myśli dozór górniczy. Był zaledwie półtora roku na kopalni, ale już zdołał wszystkich poobrażać, każdego zniechęcić do siebie. Ludzie byli dla niego niczym. Potrzebował ich tylko o tyle, o ile byli środkiem do spełnienia jego osobistych ambicji. To lubił. Układy czyniły go bezkarnym, upoważniając do popełnienia każdego świństwa. Mówiąc krótko – był to pańszczyźniany ekonom, ale nie dyrektor socjalistycznego przedsiębiorstwa.
(…)
Pracowałem wtedy na nocnej zmianie. Jeszcze przed rozpoczęciem szychty, przed bramą kopalni, zebrała się duża grupa górników, którzy debatowali „zjechać – nie zjechać?”. Ktoś zaproponował, aby udać się do cechowni i tam zadecydować, co robić dalej.
Zgłosiłem nadsztygarowi, że w tej sytuacji nie ma zupełnie sensu udawać się na dyżur, bo ludzie zapewne i tak nie zjadą na dół. Nadsztygar jeszcze nie bardzo chciał w to wierzyć.
Na cechowni zgromadziło się blisko tysiąc osób, górników dołowych, bez dozoru. Zostałem na cechowni. Poszedłem do ludzi z mojej zmiany. Rozmawiałem z nimi pytając, o co im chodzi. Byli przede wszystkim rozgoryczeni, że dyrekcja nie chciała się z nimi spotkać, co proponowali jeszcze przed 28-ym. Ich żądania były, tak to oceniłem, umiarkowane i rozsądne. Chcieli więc rzetelnej informacji o tym, co dzieje się naprawdę w kraju, szczególnie na Wybrzeżu, poprawy warunków bezpieczeństwa pracy, podwyżki, która zrekompensowałaby powszechną drożyznę, wolnych niedziel, no i wreszcie przyzwoitego, ludzkiego traktowania. Pojawiły się też pierwsze, jeszcze niezbyt dokładnie sformułowane sugestie, co do wolnych związków zawodowych, gdyż o tych starych każdy miał wyrobione zdanie, że interesów górników nie zdołają obronić w skuteczny sposób.
W cechowni zrobiło się duszno i gorąco. Tak w przenośni jak i w rzeczywistości. Wyszliśmy na pole. Tam przedstawiciele dyrekcji, która jakby zmiękła, zaproponowali, aby przedstawiciele załogi przystąpili z nimi do rozmów, a reszta natychmiast udała się do pracy. No, ale czas dyrektora Dudy i jemu podobnych kończył się. Teraz inicjatywę w swoje spracowane ręce brali robotnicy.
Powstał Zakładowy Komitet Strajkowy. Upadł. Potem wybraliśmy drugi ZKS. Podjął on pertraktacje z dyrekcją. Trwały one długo, prawie do północy. W tym czasie, nie wiem z czyjej inspiracji do tłumów zgromadzonych przed cechownią zaczęli wnikać niektórzy ludzie z dozoru, namawiając górników, żeby się uspokoili, zaufali dyrekcji i poszli do pracy, a wszystko jakoś się ułoży. Na zaufanie do dyrektora trudno było jednak kogoś nabrać.
Wreszcie ktoś przemówił do ludzi. Potem okazało się, że był to Stefan Pałka. Początkowo nie bardzo chciano go słuchać. Wszedł więc na znajdujący się na placu kwietnik i zaczął wyliczać źródła zła i niesprawiedliwość, a także górnicze krzywdy. Z każdą minutą przybywało mu słuchaczy, coraz gęściej robiło się koło kwietnika.
(…).
– Trzeba rozwalić niesprawiedliwość – powiedział w którymś momencie Pałka. Było to swoiste wyznanie wiary, które zebrani przyjęli brawami, jego realizacja jednak wymagała opowiedzenia się, albo za strajkiem, albo za kompromisem. Ci z dołu zdecydowali się od razu. Chcą walczyć. Przecież oprócz honoru nie mają nic więcej do stracenia. Góra, czyli dozór, wahał się. Pałka nawet zapytał:
– Czy polski inżynier poda rękę polskiemu robotnikowi, czy już wyszedł poza klasę?
Na zaimprowizowanej odprawie dozoru, na której była cała dyrekcja i dozór nocnej zmiany zabrałem głos.
– Koledzy, czy zdajecie sobie sprawę z tego, co się naprawdę dzieje? To jest naprawdę początek wielkich wydarzeń. Nie można siedzieć w tej sytuacji okrakiem na barykadzie. Trzeba się zdecydować. Ja przechodzę na drugą stronę. Potem będzie już za późno.
Wielu, chociaż nie wszystkich, przekonałem. Wybrano mnie, inżyniera Hetmanioka i jeszcze jednego, którego nazwiska nie pamiętam, jako przedstawicieli dozoru w ZKS.
Już w nocy, 29-go, przyjechali do nas Lejczak, Glanowski i oficjele ze Związku Zawodowego Górników, a także wysłannicy Grudnia z KW PZPR. Poszli do Dudy. W tym czasie ZKS i w ogóle wszyscy górnicy, każdy pisze, na czym kto może, co należałoby zmienić. Tu, na „Manifeście” i szerzej w Polsce. Tak tworzą się postulaty. W sali szkoleń partyjnych przedstawiamy je komisji resortowej. Przede wszystkim jednak żądamy poinformowania kraju przez mass media, że strajkujemy, popierając stoczniowców. Chcemy, żeby się wszyscy o nas dowiedzieli, że nie jesteśmy wcale oportunistami, że czujemy tak jak ci w Gdańsku, Wrocławiu, Świdniku. Niestety, na obietnicach się skończyło. (…)
Źródła:
- A. Małachowski, H. Wuttke, „Trzeba rozwalić niesprawiedliwość” – powiedział Pałka (Jastrzębie, 28 VIII-3 IX 1980), „Solidarność Jastrzębie” nr 16 z 25 VIII 1981 r.