JASPEDIA

Jastrzębska Encyklopedia Internetowa

Jan Mikołaj Fritz urodził się 4 sierpnia 1809 r. we Frankfurcie nad Menem, gdzie kształcił się w szkole wyższej (Musterschule). Za namową ojca miał zostać kupcem, ale jego zamiłowanie do muzyki i literatury wzięło górę. W Berlinie poznał jednego z warszawskich kupców, co sprawiło, że postanowił przenieść się do Warszawy, gdzie uzyskał zatrudnienie w administracji teatru. W krótkim czasie nauczył się języka polskiego, co wzbudziło jego zamiłowanie do polskiej literatury.

Przez długie lata poświęcał się kształceniu młodzieży, najpierw w Królestwie Polskim, a później w Krakowie, gdzie założył szkołę prywatną z pensjonatem. Pomimo, iż szkoła cieszyła się dużym powodzeniem, w 1846 r. opuścił Kraków i przeniósł się do Wrocławia, gdzie osiadł na stałe, oddając się swoim pasjom zgłębiana literatury i nauczaniu. Zakochany w polskiej literaturze postanowił przybliżyć język polski swoim rodakom. Wśród jego publikacji znalazły się m.in. „Elementarbuch der polnischen Sprache zum Gebrauch von Gymnasien Und Realschulen” z 1848 r., która doczekała się trzech wydań, a każda z nich była coraz obszerniejsza, a ostatnie wydanie pochodzi z 1857 r. Kolejną pozycją była „Auswahl polnischer Leserstücke zum Gebrauch für Schulen” wydana w 1961 r., która opierała się o dokonania Jana Rymarkiewicza czy Antoniego Poplińskiego. Na język niemiecki przełożył także działa Józefa Ignacego Kraszewskiego, stając się jednym z pierwszych popularyzatorów jego twórczości w Niemczech. Co ciekawe, korespondencja, w której Kraszewski wyraża zgodę na tłumaczenie swoich tekstów, znajduje się w Pracowni-Muzeum J. I. Kraszewskiego przy Oddziale Biblioteki Raczyńskich w Poznaniu. Fritz pracował do ostatnich dni życia. Zmarł 18 lutego 1870 r. we Wroclawiu, gdzie został pochowany na cmentarzu św. Magdaleny.

Przez lata Mikołaj Fritz był korespondentem polskich czasopism takich jak „Czas”, „Świt” czy „Tygodnik Illustrowany”, w którym to informował o wydarzeniach we Wrocławiu i na Śląsku. I właśnie w tym czasopiśmie zawarł informacje o jastrzębskim uzdrowisku. Pierwszy jego tekst o Jastrzębiu zatytułowany „Zdrojowisko w Jastrzębiu w Górnym Szląsku” został opatrzony ilustracją przedstawiającą panoramę uzdrowiska przedrukowaną z „Illustrirte Zeitung” z 1863 r. Artykuł ukazał się 17 lipca 1865 r., a jego treść jest następująca:

„Słusznie nazywają Szląsk perłą korony pruskiej, bo skarby tego kawałka ziemi są niezmierne, lubo dotąd jeszcze całkowicie niezbadane. Dowodem tego między innemi jest powiat rybnicki, gdzie jakby różyczką czarodziejską wywołane, zjawiły się wody lekarskie, w skutkach swych tak zbawiennie działające, że coraz więcej zwracają na siebie uwagę i lekarzy i znacznej niestety liczby cierpiących, przy zdrojach wyleczenia, albo przynajmniej ulgi szukających.

Punktem, do którego od kilku lat chorzy udają się w nadziei odzyskania tam zdrowia straconego, jest wieś Jastrząb (dziś Königsdorf), już w r. 1467 znana, która w krótkim stosunkowo czasie, staraniem dziedzica teraźniejszego, hrabiego Königsdorfa, z nędznej wioszczyny górnoszląskiej, zamieniła się na powabne miejsce, zaopatrzone w to wszystko, czego gość w kąpielach żądać ma prawo. Jastrząb, o 25 mil od Wrocławia oddalony, leży w południowym zakątku Szląska pruskiego, tuż przy granicy austriackiej, wśród ładnej krainy górzystej, otoczonej pasmem gór karpackich, nad którem sterczą Łysa i Babia góra. Jeden z poprzednich właścicieli, sądząc że na gruncie swym spotka się z węglem kamiennym, w roku 1859 w kilku miejscach kazał wiercić. Nie znalazł czego pragnął, ale za to w głębokości 100 sążni napotkał źródło wody słonej. Idąc za tym śladem, i rząd począł robić poszukiwania, pomyślnym skutkiem jednak o tyle tylko uwieńczone, że w głębokości 200 sążni natrafił na drugie źródło tejże wody, znaczną w sobie ilość węglanu wodorodnego zawierającej. Poczytując użytkowanie z niego za nieodpowiednie kosztom dobywania, odstąpił je hrabiemu Königsdorfowi, dziedzicowi dóbr jastrzębskich, który nasamprzód ścisłym rozbiorem wody przekonać się pragnął o chemicznych jej częściach składowych. Rozbiór ten, powierzony mężowi w sztuce swej biegłemu, wykazał że źródła te wielkim dla ludzkości cierpiącej stać się mogą dobrodziejstwem. Gdy następnie znakomici lekarze wrocławscy i inni podzielili to zdanie i pacjentom swym zalecali używanie nowoodkrytej wody, dziedzic wszelkimi siłami starać się począł, żeby Jastrzębiowi nie zbywało ani na potrzebnych wygodach, ani na tem wszystkiem, co przyczynić się może do uprzyjemnienia pobytu. Szybko więc jeden budynek po drugim wyrastał z ziemi, tak iż w tej chwili gość przybywający ma wybór między 300 pokojami dobrze urządzonemi, nie licząc w to dwóch hotelów dla przyjeżdżających przeznaczonych. Nadto urządzono łazienki na wzór najsłynniejszych zagranicznych i sprowadzono kilku zdolnych, doświadczonych lekarzy. Dwa lata temu ilość gości kąpielowych doszła już do 864 osób, a jeżeli w roku zeszłym spis 700 tylko wykazał, to dodać należy, że takiż sam ubytek miał miejsce i w innych kąpielach, pierwszego nawet rzędu, bo skutkiem ciągłej niepogody wszystkie mniej jak zwyczajnie były odwiedzane.

Goście którzy w ostatnich latach bawili w Jastrzębiu, po większej części przybyli z prowincji szląskiej. Z innych, bardziej odległych części monarchii mało osób się zgłosiło, a to z powodu bardzo naturalnego, że tam nie wiedzą nawet jeszcze o nowowykrytem zdrojowisku. Skuteczność wód pokazała się szczególnie w chorobach kobiecych, naskórnych, skrofulicznych i w paraliżach. Jako środek nader zbawiennie działający, wykazała się surowica czyli żoła skoncentrowana, przygotowana podług przepisu słynnego chemika dra Schwarza, której w roku zeszłym 10,241 butelek porozsyłano, nawet aż do Ameryki.

Odkrycie zdrojowiska w Jastrzębiu uzupełnia się szereg szląskich wód lekarskich, a mieszkańcy nie tylko prowincji samej, ale i krai na wschód od niej położonych, (między niemi i Polska), nie potrzebują już odbywać dalekich i kosztownych podróży do kąpieli czeskich lub nadreńskich. Zdroje w Jastrzębiu, co ilości jodu w nich zawartego, podobne są do słynnych Wildegg, Adelheidsquelle, Krankenheil i Kreutznach, ale korzystnie od tychże odróżniają się małą ilością zawartej w nich soli kuchennej, co pozwala używać ich bez rozcieńczenia, tak do kąpieli jak i do picia.

Wycieczki do sąsiednich Jastrzębiowi okolic nie są bez powabu, zwłaszcza dla Polaka, spotykającego się wszędzie z zabytkami z czasów Piastowskich. Tak miasteczko Rybnik przypomni mu zwycięstwo księcia Mikołaja opawskiego nad Bolesławem opolskim, owym przyjacielem Husytów, który złupiwszy miasto Chlubczyce, życie tu stracił. Z równą chęcią odwidzi Czarnowąsy, do którego to miejsca w r. 1228 przeniesiono klasztor norbertanek, założony w Rybniku w r. 1211. Pragnący przepędzić kilka godzin w miłem ustroniu, uda się do parku laryszowego w Frejsztacie; chciwy zaś pięknych widoków wnijdzie na górę zamkową w Cieszynie, gdzie przed okiem jego odsłoni się sliczny krajobraz, ozdobiony wspaniałem pasmem Karpat i powabną doliną Olszy. Do Krakowa i Wieliczki dojeżdża się stąd w 4 do 5ciu godzinach”.

Na kolejną wzmiankę o Jastrzębiu trzeba było czekać do 8 czerwca 1867 r. Było to kilka zdań o uzdrowiskach wśród doniesień z Wrocławia. Korespondencja napisana w maju zawierała takie oto informacje:

„Zdrojowiska szlązkie po dziennikach coraz bardziej przypominają się ludziom już to prawdziwie cierpiącym, już też zabawy i zmiany miejsca szukającym. Na wyścigi wychwalają one zbawienną skuteczność swych źródeł, a niema wątpliwości, że nigdzie zbywać nie będzie na gościach, skoro pogodne zjawią się dnie. Zdaje się, że tak Jastrząb, jako też Goczałkowice, oba w górnym Szlązku położone, liczniej jak przedtem będą odwiedzane, gdyż wody tameczne, z przyczyny swych części składowych, (pomiędzy któremi znajdują się jod i brom w znacznej ilości) coraz więcej zyskują wzięcia. O Jastrzębiu, majętności hrabi Königsdorfa, była już mowa w jednym z poprzednich roczników Tygodnika; Goczałkowice leżą w bliskości miasta Pszczyn słynnego z zamku Piastowskiego i wspaniałego ogrodu książęcego (w którym między innemi są drzewa figowe 300 lat przeszło mające i ananasarnia) oraz z piękności okolic, z czarującym widokiem na pasmo gór austyacko – szlązkich, wznoszące się na południowo-wschodnim horyzoncie”.

Ostatnim tekstem, w którym Mikołaj Fritz zamieścił swoje wrażenia z pobytu w Jastrzębiu zostały opublikowane trzy miesiące później 14 września. Jak sam zaznaczył tekst powstał w sierpniu, a możemy z niego dowiedzieć się co następuje:

„Naturalnym skutkiem wypadków ówczesnych, w roku zeszłym miejsca kąpielowe mało bardzo były odwiedzane. Czego wtenczas zaniechano z potrzeby, to starano się powetować w ciągu lata bieżącego, mimo zimna i słoty, od niedawna nas dręczących; zdrojowiska więc nie tylko zagraniczne, ale i krajowe były przepełnione. Mnie los zapędził do Jastrzębia w Górnym Szlązku, a im mniej spodziewałem się przyjemności w stronach okrzyczanych jako pustynia, tem większego doznałem zadowolenia z przepędzenia tam czasu wakacyjnego.

Jastrząb, źródło solne ze znacznym dodatkiem jodu i bromu, a więc zbliżające się do wód w Kreutznach, jest posiadłością hr. Königsdorffa, położoną w kierunku południowo-wschodnim od miast Raciborza i Rybnika, w zachodnim zaś od miasta Pszczyny, a oddaloną o trzy milki od miasteczka Włodzisławia (Loslau), niedaleko granicy szlązko-austryackiej. Grunt, więcej tu już pagórkowaty, pożądaną nastręczał sposobność do założenia ładnych przechadzek, z widokiem na sine góry Beskidu i zachodnie odnogi pasma karpackiego, wznoszące się na południu, a służące całemu krajobrazowi niby za tylną ścianę. Domy w pobliżu łazienek w guście szwajcarskim, tudzież kamieniczki tworzące tak zwaną „Paula Strasse”, dostatecznie wygodne i niezbyt drogie zawierają pomieszkania, a stołowanie się w kilku restauracjach także nie jest kosztowne. Liczba rodzin i osób pojedynczych, używających tu kuracyi, z końcem lipca doszła do 300 przeszło, a grono kąpiele, składające się przeważnie z kobiet narodowości niemieckiej i polskiej, tudzież z roju dzieci, wspierają pomocą lekarską dwaj doktorzy miejscowi. Sposób leczenia w Jastrzębiu, wielce przypominający grefenbergski, nieraz już uwieńczony był skutkami prawdziwie zadziwiającemi, co samo z siebie młodemu jeszcze zakładowi świetną zapewnia przyszłość.

Ażeby gościom i na zabawach nie zbywało, urządzono czytelnię, gdzie znaleźć można wiele dzienników i beletrystycznych pism niemieckich i polskich. Tygodnika Illustrowanego nie było: na przyszły rok jednak, skutkiem życzenia wielu gości, z pewnością mają go zapisać. Orkiestra, prawdę mówiąc, nie należąca do pierwszorzędnych, grywa po dwa razy na dzień, a tak zwane „reunions” odbywające się co dwa tygodnie w Sali dostatecznie wielkiej, ale nader niskiej, nastręczają miłośnikom tańca sposobność do popisu. Dalszych wycieczek do pięknych punktów w okolicy zrzec się trzeba, z tej prostej przyczyny, że ich niema, pod względem zaś wygód wiele jeszcze jest do zrobienia. Brakuje między innemi krytej kolumnady, gdzieby w czasie deszczu pijący wodę przechadzać się mogli, brakuje i kursalu, co niemiłą jest zawadą do zawiązania znajomości.

Ci którzy pobyt w Jastrzębiu okrzyczeli jako kosztowny, mają słuszność, zdaniem Mojem. Taksa, przy której zachowano tyle śmieszny ile niesprawiedliwy podział na klasy, ogólnie uważaną jest za wysoką; bo zapytuję, czy godzi się żądać za uczęszczanie do czytelni 3 talary od osoby, albo za kąpiel klasy pierwszej brać drożej o 5 sr. gr, kiedy woda do niej używana zupełnie taka sama co w drugiej? Prawda, że w pierwszej klasie przyrząd elegancki; ale przecież to dla zdrowia bynajmniej niepotrzebne. Tem jednem chyba uniewinnić można w części zarząd miejscowy, że istnieje pewien gatunek ludzi przejętych pragnieniem odróżniania się od drugich, którzy poczytywaliby sobie za ubliżenie, gdyby i tu nie pokazali urojonej swej wyższości. Czy w takim razie można dyrekcji mieć za złe, że korzysta z próżności, czyli raczej z głupoty podobnych gości? Sądzę, że niekoniecznie.

Nader miłe na mnie, tyle lat już w Niemczech żyjącego, uczyniło wrażenie że gdziekolwiek około Jastrzębia stykałem się z ludem, wszędzie obijało mi się o uszy narzecze polskie, chociaż prawdę powiedziawszy, mocno skaleczone. Gdy wiozącemu mnie na miejsce chłopu powiedziałem po niemiecku, żeby po drodze wstąpił do karczmy i napił się wódki, kiwając głową, odrzekł: „Nie rozumiem”, a korzystał z mojej szczodrobliwości wtedy dopiero, kiedy nakaz powtórzyłem w języku polskim.

Źródła:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *